W poprzednich wpisach skupialiśmy się nad wpływem czynników niezależnych na radzenie sobie z nadmiernym stresem. Wymieniliśmy podłoże genetyczne, zmienne temperamentalne, choroby somatyczne czy styl przywiązania.
Nie wyczerpuje to listy rzeczy, na które nie mamy wpływu – bo np. każdy przeszły sukces, rozumiany jako poradzenie sobie z sytuacją nową bądź nagłą, również jest czynnikiem, który zmienia naszą podatność na stres. Im częściej udawało nam się sobie poradzić, tym łatwiej rozwiązujemy nowe problemy.
Jest tu jednak „ haczyk”. Tak się dzieje, kiedy przypisujemy sukces sobie a nie „szczęśliwemu zbiegowi okoliczności” lub tylko pomocy innych.
Poczucie sprawczości, bo tak nazywa się ta zmienna, ma znaczący wpływ na radzenie sobie
w sytuacjach trudnych. Kiedy czujemy, że mamy wpływ, że nasze działania są ważne i skuteczne a my sami jesteśmy autorami własnego życia, wtedy łatwiej nam poradzić sobie z przeciwnościami .
Wyobraźmy sobie dziecko, które jest otoczone bezwarunkowa miłością swoich bliskich. Czuje się bezpieczne i zadbane. Nadchodzi taki moment, kiedy chce robić rzeczy samo – przysłowiowy „bunt dwulatka”. Chce samo jeść, samo biegać, samo eksplorować świat. Alternatywnych reakcji rodziców jest wiele, oto przykładowe trzy:
Mama tak bardzo się obawia o zdrowie dziecka, że zabrania mu wielu rzeczy i np. mówi: „Nie biegaj, bo się przewrócisz i będzie bolało”, po czym łapie je za rączkę i powstrzymuje aktywność. Przez jakiś czas dziecko będzie się wyrywać, może nawet się przewróci i rzeczywiście zaboli a wtedy usłyszy: „ No zobacz, jak boli, jakbyś mnie trzymał za rękę to by się tak nie stało” – Ważny dorosły ostrzega/straszy przed aktywnością.
W innej rodzinie Mama zniecierpliwiona ciągłymi działaniami „ja sam” pozwala dziecku robić wszystko co chce, ale kiedy ono do niej wraca – odpędza się mówiąc „Idź, idź jeszcze pobiegać” . Maluch robi wiele rzeczy sam, ale za cenę bliskości z ważnym dorosłym, który może poczuł się niepotrzebny i „obraził się” na potomka albo uznał, że już jest wystarczająco duży na wszystko skoro to manifestuje.
I trzeci scenariusz: Rodzic wie, że jego dziecko ma doświadczać świata, przewracać się i czuć różne rzeczy, ale w bezpiecznych ramach dorosłego. Pochwala jego spontaniczną aktywność, ale też pokazuje gdzie są prawdziwe niebezpieczeństwa, a gdzie konsekwencje wpisane w robienie różnych rzeczy. Kiedy maluch chce wspiąć się na coś – pozwala mu , jedocześnie będąc asekuracją. A kiedy się przewróci i rozwali kolano – koi jego ból i uspokaja zapewniając, że to minie.
To duże uproszczenie, ale można założyć, że jeśli taka sama reakcja ważnego dorosłego będzie się powtarzać – stanie się to podwaliną do nawykowego reagowania na nowe rzeczy, jak i własną aktywność.
W pierwszej sytuacji może się zdarzyć, że strach mamy dziecka przed czymś nowym, zostanie zaszczepiony w dziecku, a w jego dorosłym życiu będzie objawiał się jako lęk przed wyzwaniami i powodował duże trudności w radzeniu sobie ze stresem. Dodatkowo takie doświadczenia mogą podkopać wiarę we własne możliwości i siły u dziecka, bo skoro rodzic nie wierzył, że sobie poradzę to pewnie miał rację….
Dorosły, z doświadczeniami z drugiego scenariusza, może mieć dylematy: Czy być aktywnym za cenę bliskości, czy zrezygnować z inicjatywy aby jednak ktoś był obok. Może też myśleć o swojej sprawczość jak o czymś, co innych dotyka lub rani. Wtedy nawet jeśli ma pomysł, jak poradzić sobie z czymś może się wycofywać, dodatkowo odczuwając wstyd, poczucie winy. Cdn…