– kiedy ofiara broni kata.
W latach 70 XX wieku, w jednym z banków w Sztokholmie zdarzył się napad. Napastnicy przez tydzień przetrzymywali jego pracowników. Kiedy sytuacja została opanowana i zakładnicy zostali uwolnieni, wydarzyło się coś czego nikt się nie spodziewał… Ofiary odmówiły współpracy z policją i zbierały środki na pomoc prawną dla porywaczy a jedna z zakładniczek zaręczyła się z oprawcą….
Taki psychiczny stan w psychologii nazywa się „przywiązanie z pojmania’ ale w mowie potocznej przyjął się termin „Syndrom sztokholmski” . To reakcją na silny stres, która przejawia się odczuwaniem sympatii i solidarności wobec sprawcy.
Syndrom sztokholmski dotyczy nie tylko osób porwanych, ale też ludzi, którzy żyją w toksycznych związkach — z pozoru wyglądających na normalne To specyficzna reakcja na bardzo silny stres, pojawiający się w sytuacjach takich jak: porwanie, więzienie, obozy pracy, zaangażowanie w sekty, mobbing, kazirodztwo i znęcanie się.
Różne badania ofiar i sytuacji wskazują, że potrzebne są cztery warunki do wystąpienia syndromu sztokholmskiego :
- Poczucie zagrożenia i przekonanie, że kat jest zdolny do najokrutniejszych zachowań.
- Oprawca przejawia jednak odruchy życzliwości.
- Brak możliwości ucieczki lub przekonanie ofiary o jej braku.
- Izolacja ofiary, która czuje się kompletnie osamotniona i bezradna.
Z jednej strony to bardzo silne poczucie zagrożenia, a z drugiej nadzieję na zmianę na lepsze, czyli jeśli zostaną spełnione oczekiwania kata, to ofiara się uratuję. Gdy tak się dzieje, nie dość, że przechodzi złość na to, co się stało, ale pojawia się ogromna wdzięczność wobec sprawcy, że darował życie…
Z syndromem sztokholmskim spotykamy się w rodzinach dotkniętych przemocą. Domowy oprawca nie jest zły do szpiku kości. Maltretowana osoba ma z nim różne doświadczenia- dobre też. Traci ogląd sytuacji i przestaje racjonalnie myśleć. Szczególnie ciężko jest dotrzeć do ofiary przemocy domowej, jeśli w związku są dzieci, które często stają się kartą przetargową. Sprawca może grozić, że je zabierze i wyjedzie w nieznane, prędzej zrezygnuje z pracy, niż zapłaci alimenty, albo nie da ofierze spokoju i nie pozwoli na nowo ułożyć sobie życia. Może straszyć popełnieniem samobójstwa, gdy partner/ka postanowi odejść. Życie ofiary toczy się w ciągłej kontroli stanów psychicznych sprawcy przemocy. A jej izolacja postępuje – unika kontaktów z rodziną i przyjaciółmi, rezygnuje z życia towarzyskiego. Odseparowuje się od każdego, kto może stać się potencjalnym zarzewiem problemu. Choć nadal pragnie podtrzymywać relacji z rodziną, którą kocha, to zrywa tę wieź, w celu uniknięcia kłopotów.
Ofiara zdaje się nie zauważać, że jest krzywdzona. Może być też tak, że bagatelizuje swoją krzywdę i umniejsza ją. Usprawiedliwia oprawcę, tłumaczy go, często też uważa, że zasłużyła na to, co ją spotkało. Po jakimś czasie zaczyna podzielać jego poglądy i stawać w jego obronie. Darzy swojego prześladowcę pozytywnymi uczuciami, jest niezdolna do ucieczki, źle reaguje na osoby, które chcą jej pomóc wyrwać się z relacji kat-ofiara.
Syndrom sztokholmski może rozwinąć się u każdego z nas. Wszystko zależy od predyspozycji psychicznych i emocjonalnych.
Czy błędne koło można przerwać? Wymaga to pomocy psychologa i psychiatry. Bardzo ważne jest także wsparcie rodziny. Głównym założeniem leczenia jest pomoc ofierze w odzyskaniu właściwej perspektywy i emocjonalne oddzielenie od sprawcy przemocy. „Syndrom sztokholmski” jest wyleczalny, ale dojście do pełni zdrowia nie jest ani proste, ani szybkie.