Radzenie się ze stresem polega nie tylko na stosowaniu różnych technik psychologicznych lub uczeniu się nowych sposobów „ogarniania” swoich emocji i myśli, to także umiejętność odpuszczania.
Jest taki tekst, dobrze znany osobom doświadczonym przez uzależnia, pod tytułem: „Modlitwa o pogodę ducha”. Zawiera on w skondensowanej formie wszystko to, co jest konieczne, aby osiągnąć mistrzostwo w trudnej sztuce akceptacji. Niektóre źródła przypisują ją Markowi Aureliuszowi, a więc już od bardzo dawna znana jest mądrość w niej zawarta.
Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Mimo, że nazywamy ten tekst modlitwą, treść jest uniwersalna i każdy z nas, bez względu na światopogląd, znajdzie w nim prawdę. A tą prawdą jest pokora i zdolność rozróżniania.
Pokora, którą rozumiemy jako pewną umiejętność, której możemy się nauczyć. Nie jest nam dana wraz z urodzeniem. Małe dzieci raczej prezentują poczucie omnipotencji i przeżywają ogrom nieprzyjemnych uczuć, w tym dużo złości, kiedy okazuje się, że czegoś nie mogą czy nie potrafią. Wielu dorosłych również, z względów, których opisanie znacząco przekracza zakres tego wpisu, kurczowo trzyma się iluzji o sprawowaniu pełnej kontroli nad życiem. Trudno jest przyjąć, że jedyne na co mamy wpływ to my sami, do pewnego czasu nasze dzieci, ale i tu jest mnóstwo ograniczeń. Barierą są nasze zdolności, konstrukcja cielesna czy psychiczna, zasoby. Obejrzenie pola swojego wpływu na rzeczywistość bywa bardzo bolesne.
Miewamy tendencje do „walenia głową w ścianę” z nadzieją, że jednak uda się ją rozbić. Czasami wielokrotnie robimy to samo i tak samo z nierealistycznym myśleniem, że efekty w końcu będą inne. Konfrontująca prawda jest taka, że bardzo wielu spraw nie możemy zmienić.
Wprowadzonych ograniczeń w pandemii czy różnych zasad, które mają ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, a nam wydają się np. nielogiczne – również nie.
Więc czy warto zaprzęgać nasz umysł i ciało w walkę, z góry skazaną na porażkę. Czy warto fundować sobie ocean kortyzolu [hormon stresu] tylko z tego powodu, że nakręcamy sami siebie w oporze. Może można zaakceptować to na co wpływu nie mamy?
I tu przechodzimy do drugiej mądrość. Do zdolności rozróżniania. Nie tylko do pogodzenia się z brakiem wpływu, ale również z zobaczeniem, gdzie jednak mogę coś zrobić.
I tu też bywa dużo trudności, niepewności i wyuczonych wzorców. Podlegamy różnym mechanizmom psychologicznym, choćby stan wyuczonej bezradności ilustruje wiele naszych niepowodzeń w radzeniu sobie ze stresem.
To sytuacja, kiedy wielokrotnie doświadczaliśmy bezsilności, braku kontroli, braku sprawczości. W efekcie świat jawi się jako nieprzewidywalny i niepoczytalny. Na nic nie ma wpływu.
I takie traumatyzujące doświadczenie może się nam zgeneralizować na inne sytuacje, czasami na całe życie. Wtedy np. nie będziemy próbować uciec z sytuacji krzywdzących albo nie skorzystamy z możliwych sposobów poradzenia sobie, albo ich po prostu nie dostrzeżemy lub nie uwierzymy, że cokolwiek się zmieni.
Sztuka akceptacji jak widać, jest naprawdę trudna. Wymaga samopoznania i sięgnięcia w głąb siebie, aby zobaczyć czasami wyjątkowo raniące i nieprzyjemne sprawy. Wymaga odwagi, o której również jest mowa w cytowanym tekście. Odwagi, którą możemy rozmieć jako wyjście poza swoje utarte ścieżki, poza strefę komfortu. Najczęściej potrzebujemy do tego innego człowieka. Takiego, który pomoże nam zobaczyć „kropkę na własnym czole”, który będzie lustrem ale i wsparciem w tym procesie.
A co jest na drugim końcu? Wolność. Paradoksalnie, kiedy godzę się na brak wpływu i kiedy widzę obszary, gdzie go mam, odzyskuję ogrom „mocy operacyjnej”. Na zadania w swoim życiu, na relaks, na dobre interakcje, także na realne możliwości wybierania i korzystania z efektów swoich działań.